Recenzja filmu

Frankenstein (1994)
Kenneth Branagh
Robert De Niro
Kenneth Branagh

Łagodne oblicze potwora

Wspólne przedsięwzięcie F.F Coppoli i Kennetha Branagha to bodaj najambitniejsza ekranizacja powieści o doktorze Frankensteinie. Poprzednie filmy o monstrum stworzonym przez ambitnego naukowca
Wspólne przedsięwzięcie F.F Coppoli i Kennetha Branagha to bodaj najambitniejsza ekranizacja powieści o doktorze Frankensteinie. Poprzednie filmy o monstrum stworzonym przez ambitnego naukowca nie bardzo trzymały się literackiego pierwowzoru stworzonego w 1817 roku przez Mary Shelley. Co więcej, większość filmowych Frankensteinów z książką wspólnego miała tylko głównego bohatera. Branagh i Coppola postanowili wrócić do źródeł i tak jak Mary Shelley w swojej powieści stawiają szereg ważnych pytań filozoficznych. Nawiązują do mitu Fausta, zaś postaci potwora nadają wymiar głęboko ludzki i tragiczny. Co można uznać za minus? Już Coppola w filmie "Dracula" z Gary Oldmanem w roli głównej odrzucił wszelki strach i okrucieństwo na rzecz głębszych uczuć. Tutaj jest podobnie, bo obraz o Frankensteinie kojarzy się zawsze z grozą. Niestety u Branagha monstrum to styrany życiem potwór o głębokim sercu, który używa mózgu tylko do tego, by dojść do przekonania, że jego stwórca skazał go na wieczne cierpienie. Najlepszym motywem filmu mogła zostać żądza zemsty, jednak i ta z czasem blednie. Choć Frankenstein mści się na swój sposób, to jednak swojego stwórcę pozostawia przy życiu. W tym momencie film zmienia swój bieg, stając się zbyt nachalnym melodramatem. Frankenstein chce, aby doktor stworzył na jego podobieństwo kobietę, aby mógł z nią żyć w spokoju na dalekim biegunie. We wszystko wplątuje się żona doktora, która później staje się nieoczekiwanym wyborem Frankensteina. Jedni uważają, że do sukcesu przyczyniła się rola DeNiro, który znany jest z tego, że potrafi przejść dla roli niezwykłą transformację. Ja jednak uważam, że w tej produkcji charakteryzacja stłumiła talent tego wielkiego aktora. Jest faktycznie obrzydliwy i straszny, ale ma niestety problem z wyrażaniem emocji, jakby bał się, że strzelą mu szwy. Scena, w której "Frankie" ratuje od głodu pospolitą rodzinę, jest faktycznie momentem ckliwym, ale jest ukazanym jakby na siłę. Widz zastanawia się, czy jego serce jest tak naprawdę dobre, bo to, co czyni potem, już tak dobre nie jest. Czego nie można się domyślić w czasie oglądania filmu, można odkryć w końcowej scenie. W niej to bowiem monstrum ukazuje swoją prawdziwą naturę. W skali od 1 do 5 daję mu zaledwie 2. Nie odmawiam mu wszystkich plusów. Jest to bardzo ambitny obraz, a jednocześnie bardzo atrakcyjne- wystawne, pełne rozmachu widowisko, ale jednak Frankenstein kojarzy się z czymś więcej niż z rolą Romea szukającego miłości.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czy można sobie wyobrazić lepszych twórców do adaptacji Frankensteina? Reżyser niezwykle klimatycznego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones